Nie zawsze chce sie wychodzic po bagietke z rana. Kiedys bym sie dziwila.
Bo trzymajac w rece jeszcze ciepla i pachnaca "piekarnia" bagietke, owinieta w rustykalnie wygladajacy papier, mozna by tylko celebrowac taki magiczny drobiazg codziennosci. Maszerujac z "rogalem" na twarzy, i chrupiac pietke tej francuskiej kwintesencji piekarnictwa.
Nasz chleb powszedni.
Ale jak juz rzeklam, sa poranki, kiedy pyl rzeczywistosci raczej osuwa na nas drugi koniec koldry i zaslania slonce za oknem. I wtedy cieszymy sie z pozostalego z wczoraj pieczywa. Czerstwawego, nie tak juz chrupiacego.
Bo wtedy oto mozna pokusic sie na petit déjeuner à la parisienne.
To tak jakby chciec zrobic francuski omlet na bazie bagietki. Na slodko.
I przekornie jeszcze nazwac to pain perdu.Stracony chleb, ale czyzby stracony?
Odzyskany, i to ze smakiem :)
Też przemile wspominam moje paryskie śniadania, pospieszne, lekkie, ale energetyzujące :)
OdpowiedzUsuńCzerstwe pieczywo jakoś dziwnie lubię, choć rodzime bagietki już mniej (chyba, że sama piekę).
A jak się robi taki pain perdu?
Uściski przesyłam