2010-11-29

Z gory...

Sie rozchmurzylam w tych chmurach, przegladajac po-letnie suweniry. Wschody slonca sa rownie spektakularne co zachody, szkoda tylko ze nigdy nie mam przy sobie czegos, by je uwiecznic. Dla siebie samej, dla czystej przyjemnosci ogladania zachodu slonca wielokrotnie w ciagu zachodzacego dnia, jak Maly Ksiaze.

Nadchmurny swiat celularnym okiem komorki... w drodze do Portugalii.

2010-11-23

Polkruche inaczej... czyli "Shortbread" tudziez "Sablés au beurre salé"



Male zachcianki kulinarno-piekarnicze zdarzaja mi sie. I to bylo jedno z tych wydarzen, dajace upust lakomstwu i strzemiezliwosci zarazem.
Przypomnialy mi sie dzieciece wypieki ciasteczek razem z mama, ciasta polkruche na jablecznik, orzechowiec etcetera. I pomimo malego dotychczas entuzjazmu dla ciast  "gniecionych", maka pylila sie a cukier rozsypywal swe kryszalki poza stolnice, zabawy przy tym mielismy we dwoje.
A pomysl zrodzil sie z rownie czystego lakomstwa, gdyz wieczor wczesniej, przechadzajac sie w okolicach stacji metra Pasteur, nagly glod (nie mylic z lakomstwem :) skierowal nas do rozswietlonej Boulangerie, gdzie male cuda w witrynce nie pozostawily nas obojetnymi. To juz byl pierwszy grzech "de gourmandise". Przekroczenie progu i pochloniecie tej cieplej aromatycznej atmosfery... wiedzialam ze rozgrzeszenia nie bedzie. Co wiecej, przedluzylam te radosc o kolejne dni, i upieklam te same sablés au beurre salé, banalnie proste do wykonania, jak sie zdalo, ciasteczka.
Lakomstwo, au pur beurre i bialy cukier, i strzemiezliwosc w postaci astetycznego ciasteczka poblogoslawionego po wierzchu odrobina konfitury malinowej.
Chetniej zaparzamy czarna herbate z platkami rozy...


Polkruche ciasteczka nakrapiane konfitura malinowa (ang. Shortbread, fr. Sablés au beurre salé)

- 400 g maki pszennej  (400 g de farine)
- 150 g cukru krysztalu lub pudru  (150 g de sucre)
- 250 g masla solonego... lub z braku: maslo klasyczne + 1/2 lyzeczki soli   (250 g de beurre demi-sel à température ambiante)
- 2 lyzki kwasnej smietany  (2 cuillères de crème fraiche)
- 1 jajko (1 oeuf)
- 1 czubata lyzeczka proszku do pieczenia  (1 cuillère de levure chimique)
- 1 czubata lyzeczka cukru waniliowego  (1 cuillère de sucre de vanille)
- konfitura malinowa (wg uznania) do nakrapiania  (confiture de framboise à décorer)

Przesiewamy make na stolnice. nastepnie tworzymy wglebienie i wkladamy maslo (temperatura otoczenia), cukier krysztal i cukier waniliowy, i siekamy calosc calosc.
Nastepnie nalezy wybic jajko i dodac smietane, i zagniesc calosc recznie, w odpowiednio krotkim czasie (im krocej tym lepiej dla ciasta polkruchego). Nastepnie przelozyc ugniecione ciasto do lodowki na okolo 30 minut.
W tym czasie nagrzac piekarnik do 150° i przygotowac forme do wyciskania ciasteczek. Ja posluzylam sie mala szklaneczka o srednicy 4 cm, ale w tej kwesti pozostawiam droge waszej wyobrazni.
Wyjac ciasto z lodowki, odkroic 1/3 i ponownie pozostale 2/3 wlozyc do lodowki.
Odkrojona czesc rozwalkowac na stolnicy na grobosc ok. 0,7 cm (niecaly centymetr, ale tu tez dobrowolnosc nakazana... u mnie doszlo do kompromisu: ja wole grube i miesiste shortbread, moj woli cienkie i kruche palette, utrzymalismy umowna grubosc 0,7 cm...:).
Wyciskac ciasteczka, ulozyc na formie do pieczenia (papier do pieczenia, lub zwyczajnie opruszone maka pszenna) i udekorowac konfitura. Wlozyc szybko do pieca i piec w 150°C okolo 15 do 20 minut, uwazajac bu ciasteczka pozostaly raczej "blade" i niezbyt spieczone.
Pod koniec pieczenia wyjac schlodzona czesc ciasta z lodowki i odkroic polowe, postepowac zgodnie z wczesniejszym opisem.
Wyjac upieczone ciasteczka z piekarnika, ostudzic na kratce, przelozyc do hermetycznego pojemnika.


Idealne z czarna herbata lub kubkiem cieplego mleka (wersja na chlodne wieczory)...


2010-11-21

Brzeskie impresje








Jesiennienie powolne, dostojne, filuterne zarazem. Przeswietlenia srodlistne. Dobrze doprawione zolcieniami, ochra i gama cieplych brazow. Zapach palonych lisci i cynamonu. Moja jesien trwa jeszcze na dobre. Zaparzam ja i rozlewam w filizanki. I delektuje sie, bo nigdy nie mam jej dosc...

2010-11-20

ANd the winner issssss... ZABA!


spadek rodzinny, maly fumfel ktorego nikt nie chcial przygarnac po smierci pierwo-wlascicielki...
czy ktos umialby sobie teraz wyobrazic dom bez chrapiacej i kichajacej Zaby? ...
nie mam zboczenia animalnego, nie glaszcze kazdego napotkanego psiaka, ale Zaby NIE ODDAM :)

2010-11-17

Punkt rosy... punkt wzruszenia.

A zatem, wedlug encyklopedii Wikipedia  zjawisko skraplania jest niczym innym jak zmianą stanu skupienia, przejściem substancji z fazy gazowej w fazę ciekłą. Przeciwieństwo parowania. Skraplanie może zachodzić przy odpowiednim ciśnieniu i w temperaturze niższej od temperatury krytycznej. Zestaw parametrów; ciśnienie i temperatura, dla których rozpoczyna się proces skraplania nazywany jest punktem rosy...

A mozna prosciej...

Nasturcje w moim parku tez umieja sie wzruszac...

Ja zmieniam stan skupienia nieustannie. Skupiam sie bardziej lub mniej. Przechodze w faze ciekla kiedy widze rodzenstwo idace trzymajac sie za raczki, male drobiazgi z dziecinstwa, kiedy ulegam niemocy tworczej i z bezsilnosci wowczas sie rozkraplam, kiedy jedzie karetka pogotowia ale nie na moim dyzurze, przy kazdym odebranym porodzie, przy prawie kazdym filmie, w momencie ladowania nad Polska, kiedy cieply wiatr smuga mi twarz i moge zaszyc sie w kolnierzu plaszcza mego milego, kiedy slucham Chopina, zwlaszcza w wykonaniu Blechacza (trudno sie dziwic) lub Olejniczaka, kiedy udaje mi sie odegrac prawidlowo choc pare akordow Poloneza As-dur Op. 53.
Skupiam sie teraz przy pisaniu nie bardziej niz przy kreceniu obiektywem w poszukiwaniu ostrosci.
Rozkraplam sie i skraplam nieustannie.
Wodne znaki.
Akwarele dzwiekow.
Pisces.

2010-11-16

Nowa grafika

... małymi krokami wyczaruję grafikę naszej enklawy "miłych rzeczy". Obiecuję! Na razie krok pierwszy. Wiem, że zrobię ich wiele (jak stąd do Paryża) nim powiem sama sobie, nie ukrywam że najpewniej z nutką zadowolenia, jest OK. Dążność do perfekcji nie jest niestety moim sprzymierzeńcem, gdyż czyniąc wszystko z nie lada namaszczeniem moje minuty pęcznieją w oczach - brak mi czasu na ich próbę uchwycenia w słowa i obrazy. (Tak oto pokrętnie próbuję wytłumaczyć się z absencji w tworzeniu własnego twora). Ostatecznie jestem tu od spraw formalnych ;) w końcu uczelnia techniczna zobowiązuje. Może Paryż bardziej nastraja do pisania - Wawa nastraja do racjonalizacji działań. Bo inny jest wpływ jesienności na tę długość geograficzną, a inny na zachód Europy. Oczywistość oczywistości, masło maślane.
Po wielu obrazach rzeczywistości i wielu snach, po wielu pysznych daniach, serwuję nowy Layout. Na razie na przystawkę, ale proszę dotrwać z nami tu na danie główne, albo jeszcze lepiej na deser! Bon appetit!

Moja dziadowizna, czyli z cyklu u dziadka w pracowni...

Sa takie magiczne miejsca, ktore jako pierwsze kresla wspomnienia z dziecinstwa.
Wszystkie wakacje spedzone na wsi.

Ogromny dobrobyt duchowy, w postaci pilowanych kawalkow drewna w stajennej pracowni, zrywaniu fasoli szparagowej i "jasia" pnacego sie na tyczkach, pomidory kondensujace w sobie caly aromat juz w samym ich zapachu, ogrodowa degustacja zielonego groszku i zbiory stonki...
...jazda babcina "ukraina" do wiejskiego sklepu po... juz nie pamietam po co, pamietam radosc tej jazdy, wiatr we wlosach, zapach pol zbozowych i pianie kogutow. Pamietam odkrywcze wyprawy nad "Stara Odre", gdzie dziadek z poswieceniem zrywal kaczence, bo nikt inny nie smial zanurzyc nog w muliste dno rzeki. Pamietam wieczorne kolacje, gdzie z pajda chleba z maslem, rzodkiewka i pomidorami, lecialo sie poprzez ganek wprost na podworze, by pograc w badmintona.
Pamietam dziadka koszacego kosa trawe w sadzie... pamietam jej suszenie, wieczorne skladanie na stosik i poranne rozgrabianie na kolejne suszenie.
Pamietam niesmiertelne "suszki", wiszace na strychu i czekajace na swoja kolej w bukietach. Na tymze strychu jest jeszcze do dzisiaj tajemnicza oszklona szafka, pelna slojow i sloiczkow wypelnionych oleistymi cieczami, wszelkiej srednicy dlutami i zaschnietymi pedzlami- spadek rodzinny po pasji, ktora nie miala okazji sie rozwinac...
Pamietam stajenne wiazanie cebuli w peczki, wkolo-koszowe obieranie bobu i fasoli, i tyle przy tym radosci nieraz bylo.
Ganialo sie po ogrodzie, po grzadkach. Zrywalo koperek do mlodych ziemniakow, a potem zajadalo razem mizeria z ledwo co zebranych ogorkow gruntowych, tak chrupiacych i soczystych.

Dziadkowie juz slabsi, i choc od lat maja te same usmiechy, spracowane rece mowia same za siebie. Czas mija, wnuki wyrastaja, prawnuki czekaja na swoja kolej by sie "jusiac"... bo hustawka z prawdziwego zdarzenia na podworkowym orzechu tez byla. A dziadek do drewna ma serce. Drabiny, taczki, hustawki, nawet strzelbe z prawdziwego zdarzenia pierwo-wnukowi sprawil, ze wszyscy mogli tylko pozazdroscic :)

Taki maly kalejdoskop obrazow przed oczami i w myslach sie przewinal.
Klatka po klatce, film krotkometrazowy. Po prostu zycie












Dobrobyt wspomnien.
(...)
Z dedykacja dla moich najukochanszych siostr. W koncu ten sam spadek emocjonalny.

2010-11-08

milczenie z nadmiaru...

Cale to dlugie milczenie nie wynika bynajmniej z braku wrazen i doznan, wrecz przeciwnie. Caly ich nadmiar odciaga mnie od "pisotworstwa". Doba ma zawsze za malo godzin. Czasobrak permanentny i objawowy.
Bo byly piekne chwile w Polsce, zawsze rozpoczete juz w momencie ladowania, nieco zwilzonymi spojowkami i uczuciem rozpierajacej radosci. Zaraz potem przychodzi rozczarowanie wraz z nienadchodzacym bagazem... ale to inna historia. Maly problem techniczny, ktory nie odbiera uroku powitan i usciskow.
I pieknie rozbarwione dzikie arboreta klonow, ginko biloba. Jesien w pelni. I ja zatopiona w tej jesiennosci. Rozkoszujaca sie smakiem plackow ziemniaczanych ze szpinakiem i pospacerowych powrotow na goraca herbate z bergamotka. I andruty. I duzo innych pieknych chwil.