2010-08-24

najkrotsze lato swiata

W porannym tłumie o imieniu "métro-boulot-dodo" eleganckie panie i panowie z aktówkami i papierowymi torebkami z pain aux raisins szybkim krokiem zmierzają ku wejściu do metra. Rześki poranek rozmiata suche liście przy bulwarze. Ekipa od ogródków skrupulatnie usuwa kwieciste kompozycje. Widzę że zostawili (ocalili!) moje ulubione, secesyjne nasturcje. Wieczorem będę mijać zatem zupełnie nowe planty. Kolekcja jesień-zima...tu też prêt à porter rządzi swoimi prawami.

Bo pomimo faktu, że mamy koniec sierpnia, pogoda wczesno-jesienna. Cieple światło jak z obrazów Canaletto. Zapach suchych liści i macierzanki. Lekki podmuch wiatru na twarzy i konsternacja... bo przecież, nie nacieszyłam się tym latem jeszcze! Plany urlopowe jakoś rozmazały się w czasie i nie było ani historii z kremami do opalania, z piaskiem w sandałach i w kanapkach, z pakowaniem i rozpakowywaniem walizek, z wybieraniem jaj kurzych na wsi... nic z tego. Ale jest Paryż... sierpniowo osierocony przez Paryżan i zamieszkały tymczasowo przez turystów. W witrynach księgarni masa map, przewodników i skryptów z naczelnym tytułem "Paris, Parigi, Pariis, Pariisi, Parijs, Paříž, Parīze, Párizs, Paryžius, Παρίσι, Париж"...

Przemierzając przez mój ulubiony most za każdym razem upewniam się, czy to jeszcze Paryż, czy już inne europejskie miasto. Lekki skręt głowy w lewo, tam gdzie wschodzi słońce i rozbłyszcza szarość Sekwany, i oto jest moje stabilizacyjne upewnienie, moja magiczna Tour Eiffel która nie potrafi mi się znudzić jak turystyczny szlagier. Osadzona mocno w konstrukcji tego miasta, koronkowo-żelazna mademoiselle, radośnie wita mnie swym widokiem. I tak pokrzepiona mogę podreptać do stacji tramwajowej... i ruszyć przed siebie, z uśmiechem na twarzy, co przyniesie ten kolejny dzień :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wizytę...