2010-09-11

babie lato i inne historie...


Tak ciepłych dni w miesiącach letnich było niewiele, a z pewnością zbyt mało. Wręcz oburącz policzyć można... Pięknie rozsłoneczniony dzień, nawet Śpiocha udało mi się wyciągnąć na spacer. I przechadzając się wśród zeschłych liści pobocznych uliczek i alejek, coś mglistego niespodziewanie zaczepiło się o kosmyk moich włosów i przywarło lekko do policzka... babie lato!!!!
Jedno z piękniejszych odkryć ostatnich dni... kwintesencja lata na wsi, wykopków i zbiorów w sadzie... U dziadków już jest "po" tych wszystkich przygotowaniach do zimy. Mamine relacje telefoniczne potwierdzają za każdym razem sezonowość pór roku, którą to w mieście odczuwa się inaczej, nie tak w pełni. Bo albo mowa o młóceniu fasoli, o pieczeniu ziemniaków, o ostatnich brzoskwiniach zerwanych na konfitury, a to pierwsze przymrozki... w mieście mam metéo z ilością opadów i kierunkiem wiatru. To nie to samo...

I tak wracając wolnym krokiem, niespiesznie, wręcz leniwie i podziwiając barki wzdłuż zachodnio-brzeżnej Sekwany, Luby Mój zapragnął musu z awokado... niezbadane są wyroki kulinarne.

I tym sposobem, chcąc nie chcąc, z racji pozamykanych sklepów siódmego dnia tygodnia, przymus zrobienia zakupów stał się oczywisty. Największe tłumy spragnione konsumpcji przypadają właśnie na późno-popołudniową sobotnią porę.
Jednym słowem konfrontacja z tłokiem, przejściami miedzy półkami rozstawionymi wózkami upchanymi rozkrzyczanymi dziećmi, emerytami którzy przekornie (mając do dyspozycji pozostałe wolne dni) wybierają tę porę właśnie. Może z potrzeby społecznego zbliżenia, nadziei na bardziej atrakcyjne ceny... nie wiem. Wiem tylko, że to nie jest moja ulubiona pora na zakupy...
Lodówkę niestety na nadchodzący tydzień trzeba zapełnić, marché pozamykane o tej porze, wyboru wielkiego nie mamy...
I pozwoliłam sobie rozrzutnie, pomimo crème brulée w planach bardzo nie-dalekosiężnych, na paczuszkę moich ulubionych ciasteczek... do porannej kawy, jedyne co leczy mnie z migreny wraz z każdym okruszkiem zmiatanym z talerzyka...
Krucha maślana tartletka, ciągnący się karmel przygotowany na solonym maśle i... ciemna czekolada.
Tak, jestem łasuchem,  ale z umiarkowaniem. Na dwóch ciasteczkach kończy się rozkoszna chwila :]
Tout avec modération!!!!!!!!!

2 komentarze:

  1. Solony karmel i czekolada to genialne połączenie. Babie lato chyba jeszcze przed nami tu nad Wisłą. A może nie, może ominęło mnie niespodziewanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moze strugi jesiennego deszczu rozmyly babie lato? Mam nadzieje ze jednak nie, i sama czekam na "zlota polska..." szukajac biletow na przylot tylko po to, by nacieszyc sie suchymi liscmi w parku i rozgrzebywaniem kasztanow w trawie...
    Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę...