2010-09-30

impresje lizbonskie

Spełniłam jedno ze swych prostszych marzeń. Nie mając wiele do stracenia, w posiadaniu dwóch wolnych dni, decyzja sama się podjęła. Kierunków było parę, przeważyła jednak cena. I bynajmniej nie żałuję...
Dzień wylotu. Za oknem inscenizacja teatralna z drzew i suchych liści. Bezruch, bezdźwięk. Czwarta nad ranem. Noc w swej pełni. Światło latarń rzucające cienie na bulwar. Nikogo, nic. Bezruch. Gorąca kawa przed wyjściem, szal i ciepły sweter gdyż na zewnątrz 6 stopni, plecak na ramiona, i w drogę czas...

Parę godzin później, Lizbona 8h30. Poranne światło i ciepło, którego już nie sposób zaznać w Paryżu. I o to właśnie chodziło, o ciepły wiatr na twarzy, palmy, zapach znad oceanu i dźwięk mew.
Nie nacieszyłam się słonecznością tego lata, wiec łapię ostatnie ciepłe dni, tam gdzie są one jeszcze do złapania. Nie wykalkulowałam jednak nadejścia upałów. 26 stopni w cieniu... przy paryskich 16 stopniach w ciągu dnia, poczułam komfort różnicy temperatur :)

O Lizbonie mogłabym pisać wiele, na dziś jednak w słowach tyle. Zostawiam Was z obrazami...






























1 komentarz:

Dziękuję za wizytę...