2010-09-19

choque - late... czyli historie czekolado-podobne


Niedawno temu, szabrując sklepowe pułki w poszukiwaniu produktów pierwszej potrzeby, nasze oczy (przyp. red. moje i Mojego) zbiegły się konwergencyjnie na żółtym pudelku, zaraz potem patrzylismy na siebie porozumiewawczo. Porozumiewawcze łakomstwo.
A mialo byc tylko ciemne kakao na wypieki i domowe pudingi...

Niestety z zakupow zawsze wracamy z jedna siatka produktow "porzadanych i niezbednych", i z druga siatka zupelnie nie planowana, bedaca swiadectwem naszego lakomstwa, rozpustnosci, a w najlepszym razie po prostu kulinarnej ekstrawagancji...

Żółte pudełko Nesquika, dla Mojego kolejny pretekst do zastąpienia porannej kawy, dla mnie nostalgia dzieciństwa. Smak pierwszego "zagranicznego" kakao, smak tajemnicy zza zachodniej granicy, smak eksportowanych produktów i egzotyka Peweksu.
Pamiętam pierwsze pudełko Nesquika, jakie dotarło do nas w paczce, wysłane przez francuska rodzinę pod koniec lat osiemdziesiątych, a może na początku lat dziewięćdziesiątych. Bynajmniej pora przemian w post-komunistycznej Polsce, odwieczne kolejki, mleko i śmietana w butelkach ze sreberkowym kapslem, ser biały pakowany w szary papier, ser żółty tani jak barszcz...
To wszystko co wiedziałam o mojej francuskiej rodzinie. Wraz z końcem komunizmu zakończył się tez kontakt i paczek już nie było. Bynajmniej nie pamiętam... może moja warszawska bliźniacza dusza przypomni mi nieco (P.S. Moja E., pamiętam laleczki baletnice... nie pamiętam natomiast co się z nimi stało...).

A zatem dotarliśmy do domu, wypakowaliśmy zakupy, i pierwsze w ruch poszło owe żółte pudełko. Otwieranie wieczka, usuwanie wierzchniego sreberka, zanurzanie łyżeczki w delikatnym kakaowym pudrze, kubki z ciepłym mlekiem już gotowe. I pierwszy łyk, pierwsze lekkie rozczarowanie. Za slodkie, za malo kakaowe...
Bo nierzadko magia wspomnien nie ma nic wspolnego z odtworzona magia rzeczywistosci. Czasem lepiej pozostawic wspomnienia, by zyly swoim naturalnym melancholijnym biegiem, i nie koniecznie inscenizowac je na nowo...


Mój dziadek na przykład pamięta, jak będąc w przymusowej pracy u niemieckiego baora, jego francuski współbrat losu otrzymał paczkę od czerwonego krzyża. I była w niej czekolada gruba na 2 palce... tak gruba, ze ciężko było ja łamać. I owy francuz nie podzielił się z nikim (franca :] ), nikogo nie poczęstował. I ta magia grubej na dwa palce i niedostępnej czekolady pozostała, a moje próby zrealizowania tego nostalgicznego wspomnienia, może na szczęście, nie udały się... wspomnienia pozostały te same, dziadek nie wspomina moich importowanych regularnie czekolad. Tym lepiej.

I znowu było o czekoladzie.
Przyznam, że bez czekolady potrafię żyć, ale nie znam nikogo, kto na propozycje ciemno-brązowej kostki słodkości pozostał by obojętny... i są takie momenty gdy jesienne temperatury ubierają nas w wełniane swetry, wyciągają z szaf mięsiste koce i pledy, a przede wszystkim otwierają książki kucharskie na najbardziej pokrzepiających przepisach...

Bo wspomnieć trzeba o narodowej miłości Francuzów do czekolady. Najlepszy przykład to czekoladowe standardy, wymieniane jednym tchem: moelleux au chocolat, fondant au chocolat, crème au chocolat, pain au chocolat... bez czekolady francuskie cukiernictwo było by bez wątpienia uboższe.

"szokola.... szokola..."



Moelleux au chocolat (przepis w moim posiadaniu dzieki uprzejmosci i przyjazni pewnej Francuzki)


200 g maki pszennej (200 g de farine)
100 g cukru krysztalu (100 g de sucre en poudre)
3 jajka (3 oeufs)
200 ml kremowki 15 lub 30% (200 ml de crème fraiche 30%)
100 g masla nie solonego (100 g de beurre doux)
100 ml mleka  (100 ml de lait)
1 lyzeczka proszku do pieczenia (1 càc levure chimique)
200 g czekolady gorzkiej (moze byc kuwertura cukiernicza) (1 tablette de chocolat patissier, soit environ 200 g)
1 czubata lyzka ciemnego kakao w proszku (1 c à soupe de cacao noir)
garsc orzechow wloskich posiekanych, wg uznania

Podgrzac w rondelku mleko i kremowke wraz z polamanymi kawalkami czekolady i maslem, mieszajac dosc regularnie by nic sie nie przypalilo. Gdy calosc rozpusci sie i jednolicie polaczy, odstawic z ognia. W miedzyczasie ubic jajka i cukier na gladka mase.Do jajecznej masy dolewac regularnie czekoladowa mieszanke, ciagle miksujac. Na sam koniec wsypac make, kakao i proszek do pieczenia. Polaczyc ostroznie. Mozna dodac pol lyzeczki cynamonu (jesli ktos lubi) lub tez garsc orzechow wloskich uprzednio posiekanych.
Nagrzewamy piekarnik do 180°C.
Tak przygotowana masa napelniamy wszelkiego rodzaju dostepne foremki. Ja zaopatrzylam sie niegdys w forme do pieczenia muffinek i male silikonowe foremki, ktore swietnie zdaja swoja funkcje.
Wstawiamy na posredni poziom piekarnika (nie za wysoko, by sie nie przypalily z wierzchu).
Pieczemy od 10 do 20 minut w zaleznosci od wysokosci foremek, jak i od pozadanego efektu. Im krocej trzymamy moelleux au chocolat w piekarniku, tym bardziej ciasto wychodzi wilgotne, zwarte, czyli takie jak moelleux powinno byc. Moze byc wrecz leiste, jesli wyciagniemy babeczki dokladnie po 10 minutach... i w takim przypadku trza przehrzcic nasze "moelleux" na "fondant", gdyz wychodzi nam leiste czekolowe ciasteczko. Sa jednak tacy, ktorzy wola miec mufino-podobne, pieknie wyrosniete babeczki, i w tym przypadku wskazane jest pozostawienie czekoladowych babeczek w spokoju ( w piekarniku :) przez co najmniej 20 minut, jesli nie wiecej.

Najlepsze z kubkiem mleka, jeszcze lekko cieple. Dobrze sie przechowuja przez kilka dni, nabierajac bardziej wyrazistego smaku i zwartej formy.

Moja specjalność na wszelkie imprezy pożegnalne, (dziwnie to zabrzmialo, ale jak najbardziej aktualne) gdyz wychodzi mi z podanej porcji co najmniej 24 moelleux au chocolat. Kolejne już niedługo...
Dzis bynajmniej nie pożegnalne, czekoladowe lakocie na chlodne dni... dla mnie i Mojego.
Bon ap!
 

P.S. Ze specjana dedykacja dla pozeraczy czekolady...!!!!!!!!!

2 komentarze:

  1. Czekoladowe łakocie goszczą u nas najczęściej, bo mam w domu prawdziwego Czekoladożercę;) Przepis zapisuję :)Ja nieustannie marzę o gumie Donald, ale to już nieosiagalne wspomnienie. Może właśnie dlatego tak bardzo jej pragnę;)
    Jako dziecko dostałam kiedyś niemieckie ciasteczko-wafelek "Hanuta" potem całe lata o tym marzyłam, a kiedy zjadłam je w końcu po latach nie smakowało jak kiedyś, być może za dużo batonów już zjadłam w życiu i trudno mi dogodzić ...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, to coś dla mnie :) uwielbiam czekolade i wszystko co z nią związane więc przepis na pewno wykorzystam :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę...